
Rafał twierdzi, że zazdrości Przemkowi, bo jest on absolwentem AWF-u – teraz pracuje jako fizjoterapeuta. Przemek natomiast woła: „Rafał na prezydenta!”. Ten o byciu głową państwa na razie nie myślał, ale studia psychologiczne i polonistyczne rozwinęły w nim umiejętności przejrzystego wypowiadania się. Niezależnie od wykształcenia, w środę łączy ich wspólne wyzwanie, jakim jest przygotowanie ciepłych napojów na spotkanie z osobami w kryzysie bezdomności na Plantach.
– Jednoczy nas kawa i herbata. Przemek jest dyrektorem departamentu herbaty w naszej wspólnocie. Ja tam mam przyjemność posługiwać. – śmieje się już na samym początku Rafał – Spotykamy się w każdą środę przy parafii w Kościele św. Mikołaja na ul. Kopernika 9. Od około godziny 17, przygotowujemy kanapki, napoje gorące, zimne, czasem zupę. Potem się modlimy i prowadzeni idziemy do miejsca docelowego, czyli na „kółko” na Plantach, które obecnie nazywa się skwerem im. Andrzeja Wajdy.
– Dokładnie tak. – przytakuje Przemek.
– Szef potwierdził, czyli prawda. – znów głośno i serdecznie śmieje się Rafał.
Tak rozpoczynamy nasze spotkanie. Siedzimy w salce niedaleko Bazyliki Mariackiej w Krakowie. Śmiechom, poważnym tonom i wartkim myślom towarzyszy hejnał. Z początku nieśmiało odkrywa się przede mną historia. Z czasem ten duet wyrywa sobie mikrofon, żeby coś dodać i uzupełnić. Momentami sami zaczynają zadawać sobie pytania, dostrzegać nowe intrygujące tematy albo potwierdzenie własnych myśli.
– Przeczytałem o wspólnocie w prasie. To było w 2017 roku wczesną wiosną. Okres Wielkiego Postu, marzec. Pomyślałem: „Czemu nie przyjść i nie kupić dla ubogich czegoś do jedzenia i picia, owoców?” Zapytałem o miejsce i tak trafiłem do wspólnoty. – wyjaśnia krótko Rafał. Przemek natomiast zaznacza, że u niego droga była znacznie dłuższa i wymagała wyjścia poza własną strefę komfortu.
– Moje serce otworzyło się pod koniec 2016 roku. To był czas mojego głębszego nawrócenia. Wtedy głośno mówiło się w Krakowie o pomaganiu ubogim. Śledziłem to w internecie, ale brakowało mi odwagi, żeby wybrać się na takie spotkanie. Jednak to pragnienie wyjścia do drugiego człowieka z dnia na dzień narastało. W końcu dowiedziałem się, że obecna wspólnota Hanna, wtedy potrzebowała wsparcia, bo część osób wyjeżdżała do Włoch na rekolekcje. Stwierdziłem, że to jest dobry czas, żeby się przełamać i zobaczyć. Jedyne, co mną wtedy kierowało to fakt mniejszej ilości osób w tamtym okresie. Nie pomyślałem, że na drugi tydzień znów będzie ich więcej…
Przemek jednak został i naturalnie zanurzył się w społeczeństwo wspólnoty, która przyjęła go z serdecznością. Wcześniej pojawił się na sylwestrze organizowanym dla osób bezdomnych. Później pomagał siostrom Albertynkom podczas obiadu wielkanocnego dla ubogich, gdzie był kelnerem. Te wydarzenia w swoim tempie prowadziły go na Planty, ucząc przyjmowania potrzebującego.
Natomiast serce Rafała nie było od początku szeroko otwarte. Sam zaznacza, że urodził się w centrum Krakowa i na co dzień spotykał osoby w kryzysie bezdomności, które wtedy przez wiele lat irytowały go i denerwowały. Nie rozmawiał z nimi, nie dzielił się, uważał je za osoby leniwe, nieskłonne do podjęcia pracy. Pojawiał się w nim lęk. Dopiero w 2017 roku zmieniło się jego spojrzenie.
– Przez kilka tygodni na spotkania wspólnoty przynosiłem tylko jedzenie i zimne napoje. Moje pierwsze wyjście na Planty było w okolicach kwietnia. Początkowo miałem taki stosunek, że ja z tych wyżyn będę dystrybuował to jedzenie ubogim. Myślałem, że to tak wygląda – że tam się rozdaje jedzenie czy napoje. To przekonanie trwało we mnie tak 3-4 tygodnie. Nie rozumiałem pozostałych członków wspólnoty, którzy dłużej spędzali czas na Plantach, zostawali, rozmawiali. Nie wiedziałem o czym miałbym mówić i po co. No i wtedy coś się wydarzyło. Wracałem samochodem do domu i już będąc bardzo blisko usłyszałem taki wewnętrzny głos: „Nie myśl sobie, że jesteś lepszy od innych. Jesteś dokładnie taki sam, jak oni.” Odczułem, że to jest łaska, głos z nieba, że Pan Bóg otworzył mi oczy, że mnie od nich nic nie dzieli. To sprawiło, że ten początkowy dystans zamienił się w taką miłość. Miłość tych ludzi, w których do nas przychodzi Bóg. On nam daje szansę. On mówi, że ty też jesteś taki ubogi, ale być może w innej dziedzinie. Wyglądasz inaczej, jesteś inaczej ubrany, inna jest twoja powierzchowność. Ale w innej dziedzinie być może jesteś od nich „gorszy”, o wiele uboższy. Tego nauczyły mnie te spotkania. – Rafał zamyśla się, ale zaraz potem zwraca się do Przemka ze śmiechem– A ty czego się nauczyłeś? Oczywiście oprócz parzenia herbaty.
– Myślę, że każde spotkanie z człowiekiem, niekoniecznie z osobą bezdomną, uczy mnie czegoś nowego. Na co dzień w pracy mam kontakt z różnymi ludźmi i często rozmowa i pewne sytuacje, które się wydarzają w danej chwili pozwalają odkrywać to moje ubóstwo. Czasem fizyczne, materialne, duchowe. Spotkania z drugim człowiekiem naprawdę otwierają. Otwierają oczy, serca, samych siebie, żeby dostrzec różne rzeczy. Niekoniecznie tylko te dobre.
Naturalnie z rozmów o ogólnym byciu otwartym na ludzi przechodzimy do konkretnych postaci, do ludzi bliskich, do przyjaciół, którzy odeszli. Wspominamy twarze, wspólne radości, wydarzenia i rozmowy z kumplami z ulicy. Ciągle powraca temat alkoholu, bo często on sprawia, że niektórych z nich widzimy po raz ostatni.
– Nie możemy osądzać tych ludzi. – ze spokojem stwierdza Rafał – Trzeba spojrzeć na to w ten sposób: ktoś pije, dlatego, że znajduje się w tak trudnej sytuacji, z którą sobie nie radzi. Ja na jego miejscu pewnie też bym pił. My z zewnątrz widzimy skutki tego, co spowodował alkohol. Jesteśmy świadkami odchodzenia ludzi, z którymi byliśmy związani i to zawsze jest bardzo przykre. Naszych czterech przyjaciół odeszło. To są osoby, które w bardzo młodym wieku i czasie, zewnętrznie, cieleśnie zabił alkohol. To jest tragedia. Bo zawsze wtedy zadajemy sobie pytanie: „czy ja nie mogłem czegoś więcej zrobić? Czy nie mogłem zaingerować bardziej?”. Osoby, które zmarły, to były te, z którymi spotykałem się często. Śp. Tomka, odwiedzałem w sierpniu 2017 roku w szpitalu, a potem trzy miesiące później już nie żył. Mimo zaangażowania personelu medycznego. Niestety są pewne sprawy związane z uzależnieniem, których bez profesjonalnej terapii nie da się załatwić. A każda zaawansowana terapia jest możliwa dopiero wtedy, gdy zainteresowany wyrazi na nią zgodę. Tu stajemy przed problemem wolności drugiego człowieka. Na siłę nic nie możemy zrobić. To jest bardzo przykre. Patrzenie jak ktoś odchodzi … – Rafał zamyśla się, ale przytrzymuje jeszcze na chwilę mikrofon – Chciałem dodać, że czekam na wypowiedź Przemka.
Przemek odpowiada, ale po momencie zamyślenia. Towarzyszy nam skupienie, smutek, głosy przechodniów na zewnątrz.
– Też miałem takie doświadczenie śmierci. To bardzo trudna sytuacja – kiedy tydzień wcześniej rozmawiasz z tą osobą, a już za kilka dni dowiadujesz się, że zmarła. Tutaj bardzo pomaga wiara w to, że śmierć nie jest końcem. I oczywiście wsparcie, rozmowa z osobami z naszej wspólnoty. To pomaga zrozumieć, że to wszystko ma sens, pomimo, że kończy się śmiercią.
– Na pewno takie zgony nie mają sensu. – wtrąca się Rafał – To jest kwestia tego, jak my możemy pomóc ludziom, którzy są w takim kryzysie, w takim cierpieniu. Możemy po prostu przy nich być. Problem alkoholizmu i związane z nim wykluczenie oraz bezdomność to mniej więcej jest tak, jak nieuleczalna choroba, na którą nie ma lekarstwa. Tylko, że w odróżnieniu od osoby terminalnie chorej – tutaj zawsze jest ten cień optymizmu: no może się zdecyduje na terapię, no może się zgłosi, może znajdzie pracę. Ale też mieliśmy takie doświadczenie, że osoby, które nawet mając pracę, niestety wracały na ulice i znów piły. Tutaj towarzyszenie takim ludziom jest nieocenione.
– W sytuacjach, o których mówisz stajemy pod ścianą, nic nie możemy zrobić. Dla mnie pomocna i prostująca horyzonty była pewna rozmowa, w której usłyszałem, że „zbawia Pan Jezus”, że my nie jesteśmy Chrystusami. Jesteśmy ludźmi. To jest ważne, żeby sobie uświadomić, że na tyle, ile mogę daję od siebie, ale muszę się też liczyć z drugim człowiekiem, jego wolnością, jego decyzjami. To pomaga złapać dystans.
– Dla osób niezorientowanych… – Rafał kontynuuje myśl Przemka, ale najpierw śpieszy z wyjaśnieniem – …kryzys bezdomności wiąże się często, prawie zawsze, z konfliktami w rodzinie, opuszczeniem przez małżonka, niepodejmowaniem pracy zawodowej. To jest sprzęgnięcie ze sobą wielu czynników. Stąd takie sytuacje, o których wspomniał Przemek, że stajemy pod ścianą. Bo ktoś np. się zadłużył w chwilówkach albo się rozwiódł. I jeszcze ma przykładowo jakieś alimenty. Na wielu płaszczyznach są wielkie problemy. To nie tak, że ktoś we wtorek się obudzi, ma dom, żonę, dzieci i pracę, a w środę stwierdzi: „to może będę bezdomny”. To jest oczywiście poprzedzone wcześniejszymi „błędnymi”, z punktu widzenia społeczeństwa, wyborami. To wszystko sprawia, że na końcu mamy na przykład taki scenariusz, że ktoś postanawia zamieszkać na chwilę u kolegi, bo nie ma pieniędzy na swoje mieszkanie. Potem okazuje się, że przyjechała babcia kolegi, więc musi zostać na kilka dni na ulicy. I czy to jest wybór? To jest kwestia otoczenia, braku wsparcia właściwych osób i tego, że nie było wtedy takiego człowieka (albo jak był, to jego działanie nie było wystarczające), który pokazałby mu możliwość lepszego życia. Gdzieś tam ktoś dał przyzwolenie albo nie zaprotestował w odpowiednim czasie, nawet na najniższym podstawowym poziomie. W ten sposób ta poprzeczka się obniża, aż ktoś w swoich codziennych wyborach zaczyna dopuszczać myśl, że np. będzie mieszkał na ulicy i nic się takiego nie stanie. Przynajmniej na jakiś czas. Rzeczywiście czasami „nic się nie dzieje”. Wraca do normalnego trybu życia, ale często to jest bardzo utrudnione, bo zwykle towarzyszy temu alkohol.
– Dokładnie tak. Bezdomność jest wierzchołkiem góry lodowej. – dodaje Przemek – Widzimy wierzchołek, a nie widzimy tego, co jest pod spodem. Tak łatwo jest nam wtedy oceniać, że ktoś poszedłby do pracy, a nie siedział i pił. A głębiej są niesamowicie trudne sytuacje.
– W tych trudnych sytuacjach, o których mówisz, Pan Bóg objawia nam swoją łaskę, otwiera nam oczy i mówi: „No tak, ale ty w swoim życiu też masz takie dziedziny, gdzie nie dopuszczasz mnie do siebie i które są bardzo niepoukładane.” Tylko, że tego na zewnątrz nie widać. Może w takim sensie ubodzy są tacy, jak my i my też jesteśmy ubogimi, wszyscy jesteśmy tacy sami. U nich to może jest bardziej zauważalne, bo objawia się w taki widoczny sposób. Natomiast to samo mam w życiu po prostu poprzez grzech, jakieś niepoukładanie.
Na kilka minut zostajemy w ciszy. Potem Rafał opowiada żart, Przemek twierdzi, że ten nie odpowiada na pytania, śmieją się. Kierujemy teraz rozmowy na Planty i cotygodniowe spotkania.
– My w środę jesteśmy raczej takim rescue team’em, który chodzi po Plantach i po galeriach handlowych, który udziela bezpośredniego wsparcia tym, którzy nie są w stanie dojść do nas na skwer im. Andrzeja Wajdy. – wyjaśnia Rafał – Jesteśmy na tak zwanych patrolach. Chodzimy, rozdajemy kanapki, ale przede wszystkim informujemy, że są takie spotkania, że można skorzystać z porady lekarza. Jesteśmy często pierwszymi, z którymi ktoś może się zetknąć.
– Czujemy się bezpiecznie zarówno na patrolach jak i na „kółku”. – dodaje Przemek – Tylko czasem pojawiają się takie momenty, gdzie ten lęk daje o sobie znać. Przecież czujemy się bezpiecznie w domu, a też czasem zdarzają się sytuacje, które wprowadzają nas w niepokój. Tak samo jest tutaj.
– Nie możemy się bać. – stanowczo wtrąca Rafał – Nigdy nie było otwartej agresji w stosunku do nas. Ja uważam, że to jest dowód na to, jak ludzie są złaknieni, spragnieni miłości, jak są poranieni przez swoje wybory, przez grzech. Że jak im się pokaże otwarte serce, dobro – to nie reagują agresją. A to, że są konflikty między nimi – to oczywiście. Wystarczy krzywe spojrzenie czy ktoś coś powie, żeby był wybuch agresji miedzy sobą. To sprawia, że ludzie zaczynają mówić o strachu. My jako wspólnota mieszkańców Krakowa nie do końca wiemy jak zachowywać się w stosunku do osób bezdomnych. My widzimy tylko efekty – jest choroba, gromadzą się, śmierdzą, zaczepiają, wyłudzają. No to co zrobić? No to ich usunąć! To jest takie najprostsze rozwiązanie. A jakie powinny być wdrożone rozwiązania? Przede wszystkim informowanie nas – członków, wspólnoty miejskiej i gości – o instytucjach i o miejscach, gdzie ubodzy mogą uzyskać wsparcie. Środkami ludzkimi, niewykluczającymi, nie polegającymi na usuwaniu problemu. Bo to nie człowiek jest problemem, a sytuacja w której się znalazł. Pamiętam, że dwa lata temu już obecny generał dominikanów – Bruno Cadoré OP, będąc w Krakowie w niedzielę miłosierdzia, powiedział, że ich wspólnota jest takim widocznym znakiem, że możliwe jest takie życie we współdzieleniu, w miłości, czyli kontra temu, czym żyje świat. Nie w wojnie, nie w nienawiści, nie w chciwości, nie w żądzy posiadania.
– Ja myślę też, że istotną kwestią, która sprawia, że ludzie wykluczają, są stereotypy, które się powielają w naszym społeczeństwie. Że osoba bezdomna to pijak, nieuk, leniuch. To ma duży wpływ na to, że ludzie się zamykają i nie wychodzą do osób w kryzysie bezdomności. Czasem to może być spowodowane jakimś wstydem, co powiedzą inni, obawą przed tą osobą, obawą co mnie spotka podczas tej rozmowy. To są kwestie bardzo indywidualne, a trzecią rzeczą jest postawa: „po co ja mam się angażować?” Przecież lepiej jak pójdę na zakupy, załatwię swoje sprawy. On żebrze – to niech sobie żebrze. Więc tu wchodzi kwestia przełamania siebie, własnych granic. Czy naprawdę tak ważne jest to, żebym miał święty spokój i załatwił swoje sprawy?
– To, o czym mówisz to kwestia wrażliwości i łaski widzenia takiego stanu. Nie każdy, spośród 7 miliardów ludzi na świecie, musi być zainteresowany losem ubogich i bezdomnych. To nie jest żaden obowiązek – można żyć bez tego. Natomiast tu bardziej chodzi o uwrażliwienie, o wyjście z tej pychy, przekonania, że to ja jestem w centrum. My nie odkrywamy Ameryki. Dostrzeżenie, że nic mnie od drugiego człowieka nie różni, to są obrazy, motywy biblijne już od czasów starożytnych – koniec bogatego i ubogiego jest taki sam. Tu chodzi o to, żeby wiedzieć, że ja jestem taki sam, jak inni ludzie, więc mogę im w jakiś sposób pomóc. Nie muszę ich koniecznie dotykać. Być może dla kogoś sam fakt, że raz w roku porozmawia przez 15 minut z osobą bezdomną to już będzie bardzo dużo. I to wystarczy. To, co się odbywa podczas Światowego Dnia Ubogich w Krakowie, czyli w Namiocie Spotkań, to był pomysł z nieba. To jest miejsce do spotkania się ludzi domnych i bezdomnych. Ono trwa tylko kilka dni. Kilka dni, które nam, ludziom, którzy mają domy, może przemeblować całe życie.
– Taką samą moc mają spotkania środowe naszej wspólnoty z osobami ubogimi. Każdy może dołączyć, nawet jeśli ma jakieś obawy. Niekoniecznie musi od razu iść i rozmawiać czy konkretnie się angażować. Może pomóc przygotować kanapki, przynieść zakupy. To jest miejsce dla każdego. Na tyle, ile dany człowiek może i chce od siebie dać. To jest super w tej wspólnocie, ze jesteśmy ludźmi bardzo otwartymi. – zachęca z uśmiechem Przemek.
Naszą rozmowę podsumowuje Rafał, który już się śpieszy do swoich obowiązków. Rozmawiamy prawie drugą godzinę. Mówi jednak powoli, z przekonaniem i konkretnie.
– Trzeba po prostu wejść w interakcje z drugą osobą. Nie ma innego rozwiązania. To jest kluczowa sprawa. Trzeba zapytać: „Co tu robisz, dlaczego tu jesteś, jakie są twoje dążenia, co lubisz robić, czemu nie pracujesz, a nie chciałbyś lepiej, inaczej?” Wszystko zaczyna się od spotkania, sam się o tym przekonałem.