Ocalić od zapomnienia

By 14 listopada 2020zaproszenie

Gdyby nie pandemia, w tym tygodniu na Małym Rynku w Krakowie znów stanąłby Namiot Spotkań związany z już kolejnym Światowym Dniem Ubogich.

To właśnie w Namiocie trzy lata temu po raz pierwszy przeprowadziłam dłuższe rozmowy z osobami w kryzysie bezdomności i nawiązałam relacje, które rozwijają się do dziś. To właśnie to miejsce zainicjowało wszystkie następne Spotkania. W kolejnych latach współprowadziłam tam warsztaty pisarskie, które zostawiły we mnie tak wiele ciepłych wspomnień. Oprócz wspomnień zostawiły też teczki pełne notatek, wierszy, notesów, listów, myśli, które powierzały mi na papierze osoby doświadczające bezdomności czy osoby ubogie. Dziś nie ma Namiotu, nie prowadzę warsztatów – choć wolałam je nazywać raczej rozmowami, podczas których dużo pisaliśmy. Siedzę natomiast przed tymi słowami, które rok czy dwa lata temu wypełniały białe, czyste kartki. I jeżeli coś najlepiej miałoby przytaknąć tym wszystkim myślom, którymi ostatnio dzieliłam się, pisząc o wielości dróg i różnorodności, to właśnie byłyby to te zapiski, wspomnienia czy przeżycia.

Obserwuję różnokształtne litery układające się ostatecznie w słowa. Widzę „j” rozpoczynające  zdanie, które przypomina odwrócone „c”, widzę zawinięte „s”, przekrzywione „t” i „ą” naśladujące „g”. Czuję, że to ma znaczenie, że to, co wtedy pisaliśmy było ważne. Każda litera była wtedy ważna. Doskonale pamiętam te godziny, pamiętam twarze i rozmowy. Pamiętam momenty, w których się śmialiśmy, płakaliśmy czy milczeliśmy nad pustą kartką. Ciągle trzymam to jedno jedyne słowo, które mój znajomy z Plant napisał na złożonej na pół kartce, mówiąc, że dla niego jest ono najważniejsze i już nic więcej nie chce pisać. Mam przed sobą ilustrację, którą wtedy dostałam zamiast wierszy z podpisem – „Niech ten rysunek będzie wiecznym wspomnieniem chwili. Do zobaczyska”. Więcej się nie spotkałyśmy, nie było kolejnego „do zobaczyska”, ale wspomnienie rzeczywiście zostało i te czerwone mocne kolory układające się w skrzydła motyla. Zostały szkice listów, które wspólnie próbowaliśmy ułożyć w sensowną całość – do rodziców, brata, ukochanej, prezydentów i do siebie samych. Został też lekki dotyk po listach już dawno wysłanych. Ciągle zastanawiam się czy rzeczywiście dotarły do swojego celu  i czy miały jakikolwiek wpływ na rzeczywistość.

Biorę do ręki kolejną żółtą teczkę, którą wtedy ze sobą miałam i automatycznie wysuwają się z niej arkusze, które zaprojektowaliśmy i stworzyliśmy specjalnie na warsztaty. „O sobie samym” – czytam – „2. Światowy Dzień Ubogich 2018”. Jakie to było świetne. Umieściliśmy na arkuszu otwarte pytania o tożsamość, o doświadczenia życiowe, dumę, myśli, spostrzeżenia. Tak wiele osób powierzyło nam kawałek siebie na tych kartach, a ja trzymałam te fragmenty teraz przed sobą. Jak miałam nie być wzruszona? Odwróciłam stronę i zobaczyłam coś jeszcze. „Ocalić od zapomnienia” – napisaliśmy wtedy, zostawiając poniżej puste miejsce na dowolne refleksje.

fot. Karolina Bartela

Mam takie poczucie, że stworzyliśmy wtedy narzędzie do zatrzymywania wspomnień o ludziach. Pamiętam jak wiele osób zwierzało mi się, że jedną z ich większych obaw jest wrażenie, że odchodzą w zupełnej obojętności dla otoczenia, że nikt nie będzie pamiętał. Pisali wtedy na tych kartach drobne rzeczy. Szczegóły, elementy. Czytam je teraz uważnie. Nie ma tu wielkich przemyśleń, tez, rozważań, wskazówek, choć dla mnie w jakiś sposób są wielkie. Z każdym kolejnym zdaniem czuję, że pojawia się we mnie nowe odkrycie. Czuję, że tworząc i zatrzymując te arkusze stałam się odpowiedzialna za pamięć o tych przeżyciach, słowach, ludziach. Pisząc „ocalić od zapomnienia”, obiecałam jednocześnie, że żadna z powierzonych myśli nie zostanie porzucona.

Mogę więc ocalić od zapomnienia historię o tym jak pan Adam chciał pogodzić się ze wszystkimi przeszłymi i „strasznymi” latami życia, jak chciał patrzeć z wyrozumiałością na rzeczywistość i otrzymywać wyrozumiałe spojrzenia od innych. Był dumny z dni, które wytrzymał bez łyka alkoholu i nienawidził się za te, podczas których nie wytrzymał. Pił, bo tylko tak zapominał o wydarzeniach z przeszłości, gdy nie pił – nie chciał żyć. Często słyszał, że jest „starym pijakiem”. Nigdy nie dostał szansy, żeby wytłumaczyć dlaczego.

Mogę ocalić od zapomnienia słowa Pani Marii, która pisała, że „jest dumna z tego, że jest sobą pomimo wszystko”. Mówiła, że jest silną kobietą i że wiele przeszła. Całe życie zaszywa swoje podarte skrzydła i robi wszystko, żeby żyć choć z odrobiną godności. Pisała, że jej siłą jest nadzieja, że gdyby ją straciła, to już by jej nie było. Najbardziej boi się słów „na ulicy”, bo nie chce tak opowiadać o swoim miejscu przebywania. Nienawidzi ulicy. Ulica jest wszystkim, co ma.

Próbuję też ocalić słowa Pani Barbary, które tak szybko uciekają: „Ocalić Moje serce, które nosiłam na dłoni i które kochało mocno, a teraz mu coraz trudniej, bo poranił je kolejny raz bliźni…”

Śledzę uważnie myśli Pana Edwarda, który opowiadał jak każdego dnia, wszystkimi siłami, stara się, żeby rzeczywistość była bardziej znośna. Przyznawał, że zagaduje ludzi, bo rozmowa sprawia mu radość. Czasem ktoś podchwyci temat i wtedy zaczyna się uczta ze słów i wymiany poglądów. Częściej jednak jest milczenie albo zmiana miejsca. Obok zostaje wtedy tylko ten mglisty obraz jakieś postaci i niefortunnie dobrane zdania. Na chwilę traci zapał i wiarę w sens tych starań. Często marzy o długich rozmowach. Bardzo rzadko ma z kim.

„Jak bardzo liczy się serce…” – Pan Andrzej chciał, żebym ocaliła tylko jedno zdanie.

„Nie lubię zakładać fałszywych masek. Czuję wtedy straszną pustkę.” – wyznaje na kartach Pani Ewa i wyjaśnia, że jak najczęściej próbuje być autentyczna. Nikogo nie gra. Wie, że widać, że jest osobą bezdomną. Pisze, że nigdy tego nie planowała i że to nagłe decyzje i brak sił w pewnych momentach odebrały jej wszystko. Teraz ma kilku przyjaciół. Też żyją na ulicy. Lubi, gdy jest ciepło. Czasem chłód jest jedynym towarzyszem.

Czytam już drugą godzinę. Powoli. Trochę piszę, potem znów wracam do powierzonych mi treści. Nie chcę się spieszyć, próbuję zapamiętać i przypomnieć sobie twarze. Niektóre wciąż znam bardzo dobrze, niektórych już więcej nie widziałam.

Sięgam jeszcze na koniec po tę złożoną kartkę, na której mój znajomy z Plant napisał to jedno jedyne słowo, które było dla niego tak ważne. Zaufajcie, że jest to słowo, dla którego warto się otwierać, rozmawiać i słuchać. Jest to słowo, które uświadamia mi, że te wszystkie historie, które mamy możliwość usłyszeć, gdy tylko zaczniemy słuchać, są najlepszym dowodem złożoności każdego pojedynczego istnienia. To właśnie one pokazują, że ta jedna prosta droga nie istnieje. Pokazują, że godząc się na poznanie, nagle zaczynamy dostrzegać wielość rozwidleń, zakrętów, wzniesień, dołów, skrzyżowań. Nie ma jednego powodu, jednego wytłumaczenia, jednej prostej odpowiedzi.

Niektórych historii nigdy nie usłyszmy, niektórych nigdy nie zapamiętamy. Niemniej jednak z każdą kolejną, którą uda nam się ocalić, będziemy budować pojemność rozumienia, słuchania i przyjmowania. Tym samym każda i każdy, kto powierzy nam element siebie, nigdy nie zostanie zapomniany, bo w tym samym momencie stanie się elementem naszej własnej, osobistej historii.