
„Nie bój się mnie” – usłyszałam po raz pierwszy trzy lata temu od osoby doświadczającej kryzysu bezdomności. Potem te same słowa docierały do mnie wielokrotnie w trakcie kolejnych spotkań. Ostatnio usłyszałam je ponownie.
Treść tego zdania, często wypowiadanego ze spokojem, jest niezwykle ciężka. Czuję w nim osobisty dramat konkretnej osoby, który tak wielowymiarowo wyraża ból i strach przed kolejnym odtrąceniem. Czuję w nim te wszystkie momenty odrzuceń przeszłości, szybko wystawianych ocen i braku zrozumienia.
Bardzo często myślę o tym, co możemy zrobić, żeby zmniejszać to poczucie wyobcowania drugiego człowieka, które sami w postawach codzienności stworzyliśmy. Uczę się wypracowywać jakąś swoją metodę, spokojną przestrzeń zgody na wspólne istnienie w momencie spotkania.
Gdy Pani Ewa, Pan Robert, Marek proszą, żebym nie bała się kontaktu z nimi, patrzę im prosto w oczy. Patrzę prosto w oczy, gdy widzę, jak szukają w moich zrozumienia. Patrzę prosto w oczy, gdy w ich spojrzeniu ukazuje się niepewność własnego istnienia, gdy wątpią w realność tego kontaktu, gdy przeraża ich myśl o byciu ocenianym.
Czasem trwa to kilka minut, czasem kilka sekund. Kosmiczny jest ten moment dostrzeżenia człowieka.
Mam wrażenie, że bezgłośnie wtedy rozmawiamy:
Widzę Cię. Wiem, że jesteś, ja też teraz jestem. A skoro jesteśmy w tej samej chwili i wzajemnie siebie dostrzegamy, to nie ma się czego obawiać – razem jesteśmy.
człowiek