Maria Pajor: żyjemy inaczej, ale jesteśmy równi

By 9 lipca 2019rozmowa

Pracuje w dużej korporacji w dziale zakupów. Śpiewa, ale tylko gdy jest sama. W rozmowie ze mną robi wyjątek. Wręcz nałogowo spotyka się ze znajomymi, podtrzymując przyjaźnie  jeszcze z czasów szkolnych. Środy jednak zawsze różnią się od pozostałych dni tygodnia. Przychodzi na Planty i rozmawia z osobami w kryzysie bezdomności. I to właśnie tam nawiązuje nowe znajomości – jak równy z równym.

Uwaga, uwaga, uwaga – Maria recytuje słowa piosenki, a ja słucham. – Niech na chwilę zatrzyma się świat. Niech krzyknie, że musisz pomagać. W potrzebie są siostra i brat.

Mówi stanowczo, wyraźnie, zupełnie tak, jakby chciała, żeby każdy usłyszał. Ja słyszę i zatrzymuję się na jej historii.

Do wspólnoty, która obecnie nosi nazwę Hanna, przyszła w grudniu 2016 roku. O spotkaniach dowiedziała się przez Internet.

Poszukiwałam dla siebie możliwości jakiegoś konkretnego zaangażowania się w dzieło pomocy osobom potrzebującym, co wynikało z pragnienia życia wiarą. W liście św. Jakuba możemy przeczytać, że „tak jak ciało bez duszy jest martwe, tak samo martwa jest wiara, z której nie wypływają czyny”. Papież Franciszek często przestrzega przed taką biernością. Mówi o tym, że wiara nie jest abstrakcyjna. Że trzeba dać jej świadectwo. Ja poszłam za tym wezwaniem.

Swoje działanie rozpoczęła, organizując zbiórkę śpiworów i ciepłych ubrań wśród znajomych. Wtedy przyniosła je na spotkanie wspólnoty, spotykając się z dużą życzliwością. Myślała, że to będzie jednorazowa akcja. Dziś spotkania na Plantach z osobami w kryzysie bezdomności są dla niej oczywistym punktem w każdą środę tygodnia. Niezmiennie.

Zaczynamy o godzinie 17 w salce przy Kościele św. Mikołaja w Krakowie, przygotowując kanapki, kawę oraz herbatę. Potem jest czas na wspólną modlitwę, a następnie razem wychodzimy na Planty i właśnie tam spotykamy się z osobami bezdomnymi. Spędzamy z nimi 1,5 godziny, zazwyczaj kończąc około godziny 20. Następnie spotykamy się razem ze wspólnotą i rozmawiamy o tym co przeżyliśmy, kogo spotkaliśmy.

Rozmowy na Plantach traktuje jak czas spędzany w gronie przyjaciół, choć nie było to tak oczywiste od samego początku. Zanim pojawiała się na tzw. „kółku”, obecnie nazwanym skwerem im. Andrzeja Wajdy, bała się, że nie będzie potrafiła rozpocząć, że pytania będą nieadekwatne, a słowa raniące. Z czasem przekonała się, że rozmowy te przychodzą zupełnie naturalnie, a kontakt z osobami w kryzysie bezdomności jest niczym innym jak pięknym dialogiem z człowiekiem.

Nie widzę żadnej różnicy między bezdomnymi, a innymi osobami. Ja w nich dostrzegam  po prostu człowieka. To wszystko dzieje się na tej samej zasadzie na jakiej nawiązuję relacje poza Plantami. Po prostu. Wychodząc na spotkania zostawiam ten przymiotnik „bezdomny”, nie przywołuję go. Niestety często, mówiąc <bezdomny> myślimy: „osoba brudna, leniwa, pijana”. To utrudnia komunikacje. Dlatego traktuję te spotkania jak równy z równym. Jesteśmy równi. Żyjemy inaczej, ale jesteśmy tacy sami. To otwiera taką przestrzeń do rozmów i do budowania naturalnych relacji, które czasem potrafią zdenerwować, potrafią rozbawić, pocieszyć czy zasmucić.

Często są to jednak relacje trudne, w których dana osoba trwa w stanie rozpaczy, uzależniania, choroby i nie chce tego zmieniać. Wiążą się z tym nieustanne pytania bliskich osób o przyczynę tych spotkań i zaangażowanie.

Nie przyszłam do tej wspólnoty z takim celem, żeby kogokolwiek wyprowadzać z bezdomności. Nie mam takich umiejętności. Dobrze wiemy, że nie mogę tak naprawdę nikogo zmusić do zmiany życia jeśli sam nie widzi takiej potrzeby. Przyszłam tutaj po to, żeby pokazać, że ci ludzie są dla mnie ważni, że ich widzę, że są częścią tego świata. Chciałabym tym zaszczepić w nich taki promyk nadziei, bo wielu z nich już dawno ją porzuciło.

Często same osoby bezdomne nie potrafią zrozumieć tego miłosierdzia spływającego w ich kierunku.

Wiele osób pyta się dlaczego to robimy. Pytają skąd w nas ta siła i chęć, żeby spędzać tyle czasu z nimi, niekiedy w mrozie. Tak naprawdę beneficjentami tych spotkań nie są tylko oni, ale też my sami. Ja wierzę, że dawanie przynosi więcej radości niż branie. Oczywiście dawanie, które płynie z wolności, które nie jest motywowane żadnym lękiem czy strachem. „Radosnego dawcę miłuje Bóg” (2 Kor 9, 7). Sama doświadczam ogromnej radości z tych spotkań.

Przypomina mi się rozmowa z pewną kobietą. Widziałam ją tylko raz. Pamiętam, że była to dla mnie ważna rozmowa, jak z bliską osobą. Okazało się, ze miałyśmy wspólną historię. Wysłuchanie jej bardzo mi wtedy pomogło. To był dzień, w którym mocno poczułam, że to ja byłam jej wdzięczna. To bardzo cenne, że na Plantach można spotkać osoby, które czują niekiedy dokładnie tak, jak ty, które rozumieją cię w jakiś sposób. To jest wzajemne przekazywanie dobra.

Kiedyś jednak nie we wszystkich obszarach odczuwała wyrozumiałość. Szczególnie spotykając się z młodymi bezdomnymi, którzy byli zdolni podjąć pracę. Sama musiała zarabiać, żeby studiować, często działając ponad swoje możliwości. To doświadczenie sprawiało, że postawa bierności i oczekiwania denerwowała ją. Z czasem zmieniła swoje podejście.

To się stało wtedy, kiedy jeszcze mieszkając w Bratysławie pracowałam z ludźmi, którzy spotykali się z młodymi osobami bezdomnymi i pomagali im. Ich postawy zmieniały moje spojrzenie. Doszłam do wniosku, że ocenianie jest zupełnie bezpodstawne. Dzisiaj wiem, że istnieją różne powody dlaczego żyją w taki sposób, a nie inny. Mi jest tych osób bardziej żal. Współczuję im, że muszą prowadzić tak trudne życie. Bo to życie jest niesamowicie trudne. Ja niczego im nie zazdroszczę.

Okres życia w Bratysławie pokazał Marii jak wiele osób znajduje się właśnie w kryzysie bezdomności. To był czas, w którym po raz pierwszy obserwowała aktywność przyjaciół na rzecz potrzebujących.

Jedna z moich koleżanek działała sama. Po prostu robiła  herbatę, kawę i kanapki. Miała je zawsze ze sobą gdy szła do pracy. Jeszcze inna osoba działała w jakiejś organizacji. To właśnie ona nauczyła mnie dystansu w podejściu do osób bezdomnych. Często opowiadała o sytuacjach, które kończyły się dobrze. Osoba wychodziła z bezdomności, a potem w trakcie życia spotykała ją kolejna nieprzyjemność, z którą sobie nie potrafiła poradzić  i automatycznie wracała do życia na ulicy. Dla mojej znajomej były to naprawdę trudne momenty. Ciężko było zgodzić się z tym, że po tak trudnej walce, dana osoba znowu stawała się bezdomna.

To właśnie wtedy znajoma z Bratysławy przekazała Marii prawdę o tym, że niezależnie od tego jak mocno chciałoby się kogoś zmienić, ostateczna decyzja i życie należą jedynie do danej osoby. Ta sama znajoma dzieliła się również przemyśleniami dotyczącymi alkoholizmu wśród ludzi, próbujących przetrwać na ulicy. Zapewniała, że dzieli się z nimi pieniędzmi nawet wtedy, gdy wie, że wydadzą je na alkohol, bo sama pewnie też by tak robiła.

Do mnie to wtedy mocno trafiło i pomyślałam sobie, że ja być może też bym tak robiła.  My mamy problem, żeby spać w autobusie kiedy jedziemy na jakąś wycieczkę, a co dopiero kiedy musielibyśmy spać w zimnie, w wagonach czy w innych  miejscach gdzie jest twardo i niewygodnie. Ja sobie nie potrafię wyobrazić jak trudno żyje się na ulicy.

Poza dużą wrażliwością, którą odkrywała w sobie jeszcze w  dzieciństwie, Maria ma słabość do spotkań. Uwielbia rozmowy ze znajomymi jeszcze z czasów wczesnoszkolnych. Wśród obowiązków dnia codziennego nie boi się mówić o środowych spotkaniach i doświadczeniu człowieka. Osoby w kryzysie bezdomności nie istnieją dla niej tylko w ten jeden dzień tygodnia, ale zauważa je również poza nią. Opowiada mi o świadectwach, które każdy z nas może tworzyć. W jej przypadku jest to dostrzeganie potrzebujących nienależnie od tego czy jest sama czy z grupą znajomych. Jest to pewnego rodzaju impulsem, który zanosi tę służbę dalej. Na co dzień pracuje w dużej korporacji w dziale zakupów. Jak sama twierdzi, środowe spotkania przypominają jej mocno o rzeczywistości i chwili obecnej.

Wydaje mi się, że te spotkania nie pozwalają mi odlecieć gdzieś daleko. Osoby bezdomne zmagają się z takimi przyziemnymi trudnościami, nie mają problemu z przerośniętymi ambicjami. Ja jestem osobą ambitną i często potrafi mnie to bardzo zdołować. Takie rozmowy pokazują mi co tak naprawdę jest ważne. Nie odlatuję zbyt daleko w jakąś rzeczywistość, która tak naprawdę nie jest istotna.

Z drugiej strony na rzeczywistość osób bezdomnych duży wpływ mają silne i niekiedy kryminalne wydarzenia z przeszłości, które bardzo często mogą stanowić pokusę do wykluczenia i oceny.

 Każda osoba zasługuje na to, żeby być traktowana jak człowiek. Mamy różne ograniczenia, wady. Dorastamy w różnych środowiskach, kontekstach. Nie mnie to oceniać. Staram się mimo wszystko pozostawiać te historie gdzieś z boku. Osoby te z jakiegoś powodu przychodzą na Planty. Potrzebują tych spotkań. Nie chcę tego odrzucać. Myślę, że i tak doświadczają już odrzucenia ze strony społeczeństwa. Nie chcę żeby po raz kolejny tego doświadczyły. My jesteśmy taką grupą, która dzieli się otwartością. Nie oceniamy i zauważamy każdego.

Na koniec Maria przełamuje się i kolejnej zwrotki piosenki już nie czyta, ale zaczyna śpiewać. Mówi, że fałszuje i nie potrafi, ale ja tego nie słyszę. Uśmiecham się i mocno dociera do mnie melodia:

To nie jest zwyczajna piosenka
To w niedoli wyciągnięta dłoń
Latarnia, gdy w nocy się lękasz
Na wszystko lekarstwo i broń
Na wszystko lekarstwo i broń

Śpiewajcie ją, śpiewajcie z nami
Wszystkimi świata językami
Że, gdy nad dach nadciąga burza
Wciąż serca róża kwitnie w nas
I żeby znów się odrodziło
Banalne takie coś jak miłość
Bo gdy jej potrzebuje bliźni
Ważniejszy jest niż ty i ja!